„Czy nie masz wrażenia, że ponad połowa ludzi siedzących w tym busie jest za PIS-em, a mimo to, kiedy zaczyna się mówić o polityce, to raczej nic nie mówią…”
Uwierzcie mi – to nie będzie polityczny wpis.
W taki sposób jedna z nauczycielek, tuż przed wyborami skwitowała „do ucha” postawę typowych wyborców. Skwitowałem, że jest to dość dobry materiał na jakąś pracę. O co chodzi z tym milczeniem, skoro po wyborach widać, że to jednak ta partia ma większość zwolenników…?
Ta sytuacja skojarzyła mi się z czymś zupełnie innym. W Polsce większość deklaruje się jako osoby wierzące. A nawet ok 80-90% z nich to katolicy. Odczuwam wrażenie, że sposób deklaracji bardzo przypomina tę wyżej cytowaną z wyborów. Chodzi o to, że niby deklaruję swoją wiarę w Chrystusa, ale lepiej o tym głośno nie mówić – bo może to będzie jakiś obciach, lub nietakt. I tak sobie można żyć w milczeniu, w cieniu, gdzieś na uboczu – a że tam ktoś źle powie o wierzących, Kościele, a nawet o Bogu, to niech sobie mówi. Po co się narażać, lub demaskować, żeby zaraz mówili, że jest się dewotem, czy dewotką. I tak, żyjemy obok siebie myśląc, że jednak jest nas mniejszość. A ci, którzy głośno krzyczą i nie boją się swoich poglądów, wymuszają od nas wycofywania się z tego, co leży u fundamentów czystości wiary.
Jest taka sytuacja w Piśmie Świętym, kiedy Izraelici w małej liczbie pokonują potężnego wroga. Cała sytuacja dokonuje się w nocy. Izraelici chcąc przestraszyć wroga, dmą w rogi, krzyczą i uderzają w garnki – rodząc w przeciwniku panikę. Ci zamiast stawić czoła wojskom izraelskim, zabijają się nawzajem – ze strachu. Ta sytuacja przypomina mi trochę tę panującą w naszym środowisku, kiedy przychodzi nam świadczyć o Bogu. Tylko, że to niewierzący krzyczą, a my ze strachu przed nimi, nawzajem się zbijamy. No cóż, z przykrością trzeba stwierdzić, że katolik, katolikowi może być „wilkiem”. Na rzecz tzw. „poprawności politycznej” potrafimy sobie zakneblować usta.
Dlaczego tak jest? Może to wynik słabej znajomości Boga. Zbyt powierzchowne traktowanie wiary wpływa na jakość relacji. Żeby wyjaśnić to bardziej zrozumiale – nie „podłożę” się za kogoś, kogo nie znam i nie jestem pewien. A jeśli gdzieś tak się dzieje – to jest to wielki przejaw altruizmu, który w dzisiejszym świecie, staje się coraz bardziej rzadkością. Żeby dać się odkryć drugiemu człowiekowi – muszę być najpierw przekonany do tego co bronię. W tym przypadku jest to wiara w Chrystusa.
Może być jeszcze jeden problem. Jeśli podejmuję się jakiejś deklaracji, to warto ją również realizować – czyli wcielać w życie. Jeśli więc ogłaszam wszem i wobec, że jestem wierzący, to źle by było, gdybym inaczej żył. Może to staje się kneblem, na nasze świadectwo. Żyjemy wątpliwie – więc się z wiarą nie wychylamy. Lepiej się nie deklarować, bo jeszcze zaczną od nas wymagać jakiegoś poświęcenia.
Obojętność i prywatność w wierze nie wchodzi w grę – to jest sprzeczne z ewangelią. Jakimi wierzącymi jesteśmy, tak też wygląda Kościół.
Nie chcę kończyć pesymistycznie. Może będzie kiedyś taki czas, że w rozrachunku wyjdzie tak jak z wyborami. Niby miało być bez większych zmian, a tu zaskoczenie… Może kiedy przyjdzie, co do czego, że staniemy w obliczu czegoś ekstremalnego i wtedy odnajdziemy odwagę, aby pokazać, kto tak naprawdę jest Królem, Panem i Władcą tego świata. A jest nim tylko BÓG!