„Zwinąwszy księgę oddał słudze i usiadł; a oczy wszystkich w synagodze były w Nim utkwione. Począł więc mówić do nich: «Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli»(…)” Łk 4, 20-21
Zastanawialiście się dlaczego tak trudno jest przyjąć informację o tym, że nasz sąsiad, może ktoś z rodziny czy znajomych, w czymś się bardziej „wybił”, w czymś jest lepszy? Najczęstszą odpowiedzią będzie zazdrość. To rzeczywiście wyniszczająca choroba ludzkiego ducha. Zawsze w takim przypadku pojawia się pytanie, dlaczego nie ja? W czym on jest lepszy ode mnie? Dlaczego to mnie Bóg nie obdarzył takimi zdolnościami? To niesprawiedliwe!
Sądzę jednak, że u podstaw zazdrości, a później w konsekwencji nienawiści jest ciągły niedobór miłości. Za każdym razem, kiedy doświadczamy sukcesów bliskich przed naszymi wyborami stoją drogi: ucieszyć się z czyjegoś sukcesu, znienawidzić czy wykazać obojętność, choć ta ostatnia często w podtekście ma zazdrość. Wydawałoby się, że im bliżsi sobie jesteśmy, tym powinno być lepiej. Jednak nie zawsze tak jest. Znam wiele przypadków kiedy rodzeństwo potrafi być najbardziej zawistne. Kiedy jednak patrzy się przez pryzmat miłości, to niezależnie od pokrewieństwa, czyjś sukces może być okazją do radości i świętowania. Może trochę sobie zaprzeczę, ale zazwyczaj rodzice widząc sukces swojego dziecka, będą bardzo szczęśliwi. Raczej nie będzie się w nich rodziło poczucie zazdrości. Często powiedzą, że są dumni ze swoich pociech i pełni pokoju, że jakoś sobie życie poukładali. Jedna z zapytanych mam, o to czy jest szczęśliwa, że jej córka zamiast małżeństwa wybrała zakon, odpowiedziała – TAK! Jeśli tylko moja córka na tej drodze czuje się spełniona, to czemu ja bym nie miała być pełna radości. To dziecko, jest moim ukochanym skarbem, dlaczego więc miałabym się nie cieszyć z tych wyborów, które ją uszczęśliwiają.
Kiedy Jezus zaczynał swoją działalność publiczną, zaczął od swoich. W miejscowości w której się wychowywał, dorastał zaczął głosić Dobrą Nowinę. Mówił o tym, że przez Niego wypełnia się Królestwo Boże i wszystkie zapowiedzi starotestamentalne. Słysząc taką informację ludzie powinni zareagować radością, że to właśnie kogoś od nich Bóg powołał, do rzeczy niebywałych, na które przecież tyle wieków czekali. A jednak tak nie było. Pojawiło się najpierw zwątpienie, a później złość. Jak to, Bóg Ciebie wybrał? Kim Ty jesteś?
Trudno nam sobie uświadomić, że Bóg może posłużyć się każdym, nawet tym, który mieszka obok nas? Złość nas ogarnia, kiedy ciągle słyszymy w domu o Bogu, dobrym życiu, przebaczeniu, moralności. Najczęściej to młodzi krytykują rodziców, że są „zdewociali” i przestarzali. Łatwo popaść w szał, kiedy po raz kolejny mówią o tym, że trzeba żyć przykazaniami. Może też być odwrotnie, kiedy dziecko zaczyna rodzicom przypominać o Bożym przebaczeniu. Najgorszą jednak sytuacją jest ta, kiedy to sąsiad staje się tym „wybranym” czy powołanym do głoszenia Dobrej Nowiny. Wtedy bardzo szybko można wyszukać w historii jego życia błędy i upadki. Jest wiele sytuacji, kiedy Bóg do nas mówi przez bliskich. Im mniej w tych relacjach miłości, a im więcej naszego egoizmu, tym łatwiej odrzucić Boga i tych, którzy nam Go przypominają.
A może rzeczywiście Jezus przyszedł nie w porę? Może łatwiej byłoby Go przyjąć, gdyby nie był jakimś sprzeciwem? Lepiej jest przecież akceptować kogoś, kto mówi jak inni i niczym się nie wyróżnia. A może właśnie brakuje zrozumienia, że osoba, która kocha nie jest po to, aby nas ośmieszyć, poklepać po ramieniu, czy pozbawić godności, ale po to, aby nas chronić. U fundamentów braku zaufania do drugiej osoby, będzie zawsze brak poznania. Jeśli więc wokół nas pojawiają się ludzie, którzy często są jakimś naszym wyrzutem sumienia, to warto poświecić trochę czasu, aby dowiedzieć się, czy ktoś robi coś wobec nas z nienawiści, czy z miłości. Warto podjąć ten wysiłek poznawania, po to, aby nie ominąć lub posądzić kogoś, kto chce naszego dobra.