„Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście. Ja dziś nakazuję ci miłować Pana, Boga twego, i chodzić Jego drogami, pełniąc Jego polecenia, prawa i nakazy, abyś żył i mnożył się, a Pan, Bóg twój, będzie ci błogosławił w kraju, który idziesz posiąść. Ale jeśli swe serce odwrócisz, nie usłuchasz, zbłądzisz i będziesz oddawał pokłon obcym bogom, służąc im – oświadczam wam dzisiaj, że na pewno zginiecie, niedługo zabawicie na ziemi, którą idziecie posiąść, po przejściu Jordanu. Biorę dziś przeciwko wam na świadków niebo i ziemię, kładąc przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo…”. Pwt 30, 15-20
Są tylko dwie drogi. Nie ma czegoś pośredniego. Nie można żyć tylko na 70%, tzn. część dnia oddawać na chwałę Bogu, a część dnia zapominać o Nim. Trzeba decydować się żyć dla Boga na „maksa”. W pójściu za Nim, nie ma miejsca na wyliczenia matematyczne. W tym przypadku nie sprawdza się myślenie, że jeśli większość dnia przeżyłem dobrze, to przez te ostatnie minuty mogę po-grzeszyć. Grzech niestety jak gangrena – potrafi zabić, mimo, że jej objawy zaczynają się od jakiejś drobnej sprawy. Człowiek, który pozwoli zadomowić się grzechowi decyduje się na drogę, która może skończyć się dla niego tragicznie.
Kierowca wybierający się w podróż, musi czuwać podczas jazdy, bo w innym wypadku doprowadzi do katastrofy. Tu nie ma miejsca na krótką drzemkę. No chyba, że się zatrzymasz w bezpiecznym miejscu. W innym wypadku bardzo ryzykujesz. Sam w swoim życiu wiele razy przeżyłem tzw. mikro-sny podczas jazdy samochodem i wiem co, co to znaczy wyrwać się spod panowania śmierci. Oczywiście można to interpretować zarazem w sensie fizycznym czy materialnym jak duchowym.
Wszystko więc zależy od decyzji, wyboru. Mam świadomość, że zło bywa kuszące, jest ono jak przynęta, która zwabia potencjalną ofiarę. Gdyby zło zawsze jawiło się jako coś odstraszającego, to nigdy nie zdecydowalibyśmy się nim zainteresować. Zło więc zawsze wygląda dobrze, tak jak owoce z drzewa zakazanego wyglądały na dobre. W konsekwencji zerwanie ich wprowadziło w życie śmierć.
Wiem co piszę, bo przeżyłem to na własnej skórze. Złe decyzje, które podejmowałem rodziły się we mnie jako potrzebne, właściwe. Szybko je usprawiedliwiałem, szukałem sposobów, aby zagłuszyć sumienie – tłumacząc sobie, nie jestem w grzechach sam ubrudzony, inni też upadają. To jednak nie zmieniało faktu, że mimo moich różnych zabiegów – umierałem! Najpierw wewnętrznie, a potem nie mogąc opanować tego wszystkiego zacząłem umierać zewnętrznie, stając się coraz bardziej zgorzkniały. Coraz częściej narzekałem na świat. Nie umiałem się cieszyć. Chodziłem smutny – jakby więziony przez moje zło. Grzech jak jad rozlewał się na całe moje ciało i umysł.
O tym dziś chcę powiedzieć. Bóg przeznacza nas do życia. Chce abyśmy przez swoje wybory stawali się coraz bardziej wolni. Kiedy umysł ludzki nie skupia się na grzechu jesteśmy w stanie skupić się na Bogu.
Wiem, że nie jest to łatwe – nie jestem z Marsa. Ale wiem, kiedy odczuwam w sobie świeżość, radość i pokój. Za każdym razem, kiedy doświadczam w swoim życiu nawrócenia i odcinam się od grzechu – zaczynam naprawdę żyć.
Jeśli mi nie wierzysz, to spróbuj. To nie jest żadna recepta, ale zachęta, aby podjąć konkretną decyzję, która w odpowiedni sposób ustawia umysł. On nie jest wtedy gdzieś pomiędzy. Całe myślenie jest ukierunkowane na drogę, którą nazywam życie lub śmierć. Są tylko dwie drogi – „nie ściemniam”! Ustaw swoje „radary” na to, co w stronę Dawcy życia prowadzi.